Budowany w okresie międzywojennym Warszawski Dworzec Główny, choć nigdy nie ukończony, należał do najnowocześniejszych w ówczesnej Europie. Obiekt znajdował się pomiędzy ul. Marszałkowską i E. Plater, wzdłuż Al. Jerozolimskich. Krótka historia dworca obfitowała w szereg tragicznych wydarzeń.
Przyczyny i plotki
Analizując przebieg akcji gaśniczej należy mieć na uwadze rozwiązania architektoniczne zastosowane w budynku. Obiekt składał się z dwóch połączonych ze sobą części, w starszej torowisko znajdowało się na powierzchni, w nowej części, budowanej od 1932 r., tory i perony zaprojektowano pod ziemią. Nad tą częścią wzniesiono sześciopiętrowy budynek. Pożar wybuchł 6 czerwca 1939 r. ok. godz. 6.30 rano, w porze szczytu komunikacyjnego. Osoby udające się pociągami do stolicy zmuszone były wysiąść na wcześniejszych przystankach i dotrzeć do miejsca pracy tramwajami, autobusami lub pieszo. Po dotarciu do celu podróżni przekazywali innym osobom wiadomość o pożarze, co przyczyniło się do szybkiego przebiegu informacji o zdarzeniu. Już na początku rozeszły się pogłoski o sabotażu ze strony piątej kolumny, co należało rozumieć w kontekście napiętej sytuacji międzynarodowej. Jak się okazało, przyczyną pożaru była iskra powstała w wadliwym agregacie do spawania. W wyniku dochodzenia zatrzymano pięciu pracowników firmy budowlanej pracujących na nocnej zmianie. O przyczynach i fazach pożaru relacjonował szczegółowo Stanisław Gieysztor, komendant Warszawskiej Straży Ogniowej. Jak twierdził, kluczowym momentem było dotarcie ognia do drewnianego szalunku przy windzie. Stamtąd ogień rozprzestrzenił z łatwością na górne piętra.
Z pożarem walczyli
Do akcji przystąpiły początkowo dwa plutony w sile czterech oficerów, sześciu podoficerów i 57 strażaków. Po natychmiastowej ocenie sytuacji dowodzący akcją zaalarmował posiłki. Na miejsce przybyli dodatkowo czterej oficerowie, pięciu podoficerów i czterdziestu trzech strażaków. Następnie piąty pluton z Pragi w sile dwóch oficerów, trzech podoficerów i 23 strażaków. Około godziny ósmej do akcji przyłączyli się strażacy ze zmiany dziennej. Z ogniem walczyło ok. 260 funkcjonariuszy. Prowadzenie działań utrudniały stojące przy ścianach rusztowania.
Podczas akcji wystąpiły problemy z wodą. Mimo maszynowego zwiększenia ciśnienia, strumienie wody nie wystarczały. Nie było możliwości przystawienia drabin do ścian, na co nie pozwalały rusztowania i gęsty dym. Wodę podawano z ustawionych na ulicy motopomp. Stworzenie odpowiednich warunków do działania wymagało swobody ruchów operacyjnych. W godzinach porannych panował na dworcu wzmożony ruch. Perony podziemne były zapełnione ludźmi. Groził wybuch paniki. Zniszczone przez pożar kable i urządzenia nagłaśniające dworca wykluczyły podawanie informacji i kierowanie ruchem pasażerów w podziemnych kondygnacjach. Dzięki biorącej udział w akcji policji udało się sprawnie ewakuować osoby znajdujące się w bezpośrednim zagrożeniu.
Mimo strat materialnych, akcja przebiegała pod względem działań taktycznych bardzo dobrze. Należy mieć na uwadze kilka czynników: walka z ogniem toczyła się na wysokości, istniała realna groźba zawalania się poszczególnych segmentów. Część murów i ścian znajdowało się w fazie budowy. Wokół palącego się budynku leżały materiały budowlane, co utrudniało swobodny dostęp strażakom. Schody wewnętrzne były na ukończeniu i wykluczały możliwość przemieszczania się. Płonąca termoizolacja, papa dachowa i smoła wydzielały duże ilości czarnego dymu utrudniając widoczność i porozumiewanie się. Groźba zawalenia się pięter skłoniła dowodzącego do rozlokowania wokół budynku dodatkowych posterunków.
W uznaniu za odwagę
Podsumowując, udało się doprowadzić do nierozprzestrzenienia się ognia. Niestety, jeden ze strażaków Jan Sokolik, poległ w czasie akcji, kilku było ciężko rannych, przewiewnio ich natychmiast do szpitala. Jeden z nich zeznał, że życie zawdzięczał szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Jak twierdził, spadł z dużej wysokości na materiały budowlane, które przykryły go tworząc naturalną osłonę, ta amortyzowała spadające części. Zapytany, jak przeżył upadek z wysokości? Odpowiedział, że zawdzięcza to mocnym kościom. Ponieważ naocznym świadkiem wypadku był premier F. S. Składkowski, osobiście wydał rozkaz akcji ratunkowej. Bezpośrednie straty wyniosły, jak podawała prasa, od dwóch do trzech milionów złotych.
Po zakończonej akcji Stanisław Gieysztor wyraził się słowami: „Znam dobrze francuskich i niemieckich strażaków i wiem, jak świetnym sprzętem dysponują. Sam wymienił był się z nimi na niejedno, ale przenigdy na moich ludzi”. Następnego dnia odbyła się uroczystość na Placu Piłsudskiego. Premier Składkowski odznaczył Krzyżami Zasługi 62 strażaków. Zmarłego i odznaczonego pośmiertnie strażaka odprowadzono z honorami na cmentarz.
Fatum warszawskiego Dworca Głównego trwało dalej. Obiekt ucierpiał w wyniku nalotów niemieckich we wrześniu 1939 roku. Po zajęciu stolicy, władze okupacyjne naprawiły uszkodzenia i oddały go do użytku w prowizorycznej formie (ilustracja). W tych okolicznościach dworzec pełnił funkcję do czasu Powstania Warszawskiego, po czym został wysadzony przez Niemców w powietrze.
Fotografia: Prowizoryczne kasy w nieukończonym po pożarze dworcu głównym w Warszawie, ok. 1940 r.
Literatura:
Jabłonowski Wojciech, Warszawska Straż Ogniowa. Warszawa 2001.